Słowo wstępu

To blog o tematyce fantasty. Jeśli jesteś tu pierwszy raz byłoby mi miło gdybyś zapoznał się z regulaminem :) Opowiadanie zawiera brutalne sceny

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Nad Przepaścią

Coraz więcej tu osób! To z pewnością mój urok osobisty! (Taak... Raczej wieczór spędzony na zapytaju...:/) Może coś o czym mam ochotę napisać a nie ma to sensu:
Jak słucham epickiej muzyki to mi tak szczęka ciągnie w dół. I właśnie słucham ... O.O 
Fantastyka to coś co tygryski lubią najbardziej! Jak pisałam stworzyłam filmik... I... Hmm... Zastanawiam się nadal nad szablonem ale nic nie mogę znaleźć. Póki co przygotowywuję się do zamówienia! Poza tym miałam napisać coś ważniejszego ale zapomniałam. No nic już zacznę nie będę zaśmiecać bloga :(
Posłuchajcie...


"Im bardziej próbujemy czegoś zapomnieć tym bardziej tego pragniemy"

"Magia w tym świecie nie jest czymś abstrakcyjnym. Jest we wszystkim, co nas otacza. Jednakże zwykle jesteśmy zbyt ślepi, żeby ją dostrzec"

Słońce wisiało nisko nad horyzontem gdy Valiisja powoli wyłoniła się z mgły, wytwarzanej przez płynące w górę wodospady. Stolica jest otoczona z trzech stron wysokimi klifami , po dwóch z nich, pod górę, pną się olbrzymie wodospady. Olbrzymie masy wody poruszane magią. Czystą magią natury, pochodzącą z samego środka Ziemi (co tam jest to patrz Historia Elfów dop. Ałt.). Elfy zwykle osiadały się w takich wyjątkowych miejscach czując jej moc. Ja również ją wyczuwałam. Delikatne mrowienie tuż pod powierzchnią skóry, gdy badała mnie, sprawdzała kim jest nowe stworzenie w jej zasięgu. Przymknęłam na chwilę oczy by poczuć przyjemny powiew ciepłego powietrza i postąpiłam jeszcze krok, aż znalazłam się tuż nad przepaścią. Po czym spojrzałam na rozciągające się pode mną. Widok zapierał dech w piersiach. Jasne budowle, łuki i mosty, place i uliczki, po których przechadzały się elfy. Wodospad, koło którego stałam huczał mi w uszach gdy z przejęciem patrzyłam na to wszystko, znajdujące się tak daleko w dole. Nie rozumiałam jak ktokolwiek może mieć lęk wysokości. Elfy nigdy nie czuły strachu przed czymś takim z powodu swego pochodzenia ale nadal nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek mogłabym stracić taki widok. Gdy oderwałam już wzrok od tego widoku uznałam, że muszę się przygotować do zejścia na dół. Na dół, gdyż nie zamierzałam nadkładać drogi, tylko po to by wejść do miasta głównym traktem. Mięso, które mi zostało a nie było ususzone, zakopałam w ziemi, jako dar dla Aarde za pozwolenie na przejście mi przez jego ziemie. Po za tym, koce, namiot i inne zbędne pakunki umieściłam bezpiecznie w pustym pniu drzewa.
- Mam nadzieję, że nikt tego nie zabierze. - Mruknęłam sama do siebie. Na dół zabierałam jedynie plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami i listem od Mae zaadresowanym do jakiegoś mężczyzny. Przez ramie przewiesiłam kołczan pełen strzał i za pomocą specjalnych zakrzywionych łapek przymocowałam tam również łuk. Cieszyłam się, że to łuk refleksyjny, bo chodź do naciągnięcia go potrzeba więcej siły był sporo krótszy od normalnych długich łuków*. Do specjalnej pochwy pod kołczanem włożyłam miecz, tak by wystarczyło sięgnąć za głowę by go dobyć, ale też by nie obijał się o nogi przy schodzeniu z klifu. Do pasa ze sztyletami przytroczyłam sporą sakwę pełną pieniędzy. Jeszcze nigdy nie miałam ich aż tyle ale Mae zadbała żebym mogła przeżyć w mieście przynajmniej z miesiąc. Nie znałam jej od tak hojnej strony. Sakiewkę wolałam mieć na oku na wypadek złodziei, których z pewnością nie będzie brakowało. Pozostawiłam jeszcze tylko wierzchnią kurtę bo w niej zrobiło mi się gorąco i zostawiłam nieopodal niewielki kawałek suszonego mięsa. Sama nie wiedziałam dlaczego. Chyba z myślą o Curitto, choć on na pewno tu nie wróci. Gdy skończyłam pracę, przestałam zajmować czymś ręce od razu poczułam smutek. Smutek i tęsknotę. Teraz już nie tylko za domem, Colinem i polowaniami w znanym sobie lesie. Zaczęłam tęsknić za młodym wilczkiem towarzyszącym mi przez część podróży. Przez chwilę miałam ochotę wrócić do lasu by go odszukać gdy przypomniałam sobie atak Mountaka ale było już za późno. Z cięższym niż jeszcze przed godziną sercem postawiłam stopę na pierwszym występie skalnym.

***
Schodzenie po ścianie było najgorszą rzeczą jaka mi się przytrafiła od początku podróży. Mogłam znosić kelpie, drakainy, montauki oraz natrętne driady ale schodzenie po stromym zboczu, na krawędzi, w każdej chwili można spaść i zamienić się w flaki zdobiące domy. Kto to wymyślił? Odpowiedź jednak była prosta. Ktoś, kto potrafi posługiwać się magią. Starałam się więc skupić na zadaniu. Ręce bolały straszliwie, poranione ostrymi kamieniami, zdarte kolana co chwilę obijające się o głazy były całe pokryte siniakami. Całe ciało domagało się odpoczynku i kontaktu z dobrym uzdrowicielem. Na to jednak nie mogłam sobie pozwolić. Co prawda zdarzały się występy na tyle duże, żebym mogła na nich przysiąść, lecz wolałam nie ryzykować. Mogło w każdej chwili okazać się, że akurat wybranej skale potrzeba paru minut ciężaru do runięcia w dół.  Schodziłam więc dalej. Plułam sobie w brodę, że zapomniałam obwiązać ręce materiałem ale starałam się nie myśleć o kropelkach krwi znaczących moją ścieżkę. Stosowałam zasadę: Tylko jedna kończyna jest w powietrzu - Dzięki czemu za każdym razem gdy kamieniom pod moją stopą znudziło się bezczynne leżenie i turlały się w dół, wisiałam na rękach. Poruszałam się dość sprawnie. Gdy nagle nad moją głową coś się poruszyło. Miniaturowa lawina kamieni zmierzała wprost na moją głowę. Musiałam działać szybko. Puściłam się prawą ręką i odepchnęłam stopami, aż zawisłam tylko na lewej ręce. Kamienie toczyły się po mojej prawej stronie. Z przerażeniem zanotowałam krople krwi spływające po mojej ręce, w którą wbijały się ostre jak sztylety krawędzie. Zacisnęłam z bólu zęby. Jeden z odłamków drasnął mnie w twarz zostawiając krwawe smugi. Zaczęłam modlić się do Hewy-opiekunki. Nie mogę teraz puścić - Myślałam -NIE MOGĘ! Łzy bólu pociekły mi po policzkach. Na szczęście zagrożenie mijało. Natychmiast gdy ostatnie kamienie przestały się toczyć przekręciłam dłoń by jak najszybciej odszukać miejsce na podporę. Stęknęłam z wysiłku, ale udało się. Gdy moje stopy i ręka znalazły oparcie odetchnęłam z ulgą. Nie pełną, zważając na ból w prawej dłoni. Dalszą drogę przebyłam ostrożniej, oszczędzając bolącą kończynę . Poprawka: najbardziej bolącą kończynę. Nie mogłam uwierzyć własnemu szczęściu, gdy dotarłam do podnóża góry. Zeskoczyłam na ziemię i natychmiast zajęłam się oczyszczaniem rany na dłoni wodą z niewielkiego bukłaka i obwiązaniem jej kawałkiem czystego materiału. Potem pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku. Oparłam się o ścianę, z której schodziłam i tłumaczyłam sobie, że to było warte kilku zadrapań, że teraz byłabym w połowie drogi do głównego traktu. No, chyba, że prędzej coś by mnie zjadło. Stwierdziłam. Uświadomiłam sobie, że leżę na trawie za czyimś domem, ale dałam temu  na razie spokój. Przymknęłam oczy rozkoszując się chwilą wytchnienia. Nagle poczułam czyjąś obecność. Otworzyłam szeroko oczy dostrzegając dwóch, postawnych strażników w złoto-białych zbrojach. Wyglądało na to, że magiczne granice Valiisji informowały o intruzach.
- Kim jesteś? - Wyższy z nich zadał mi standardowe pytanie. Miał długie, platynowe włosy i ciemne oczy. Wstałam, dotknęłam prawą dłonią serca i  skłoniłam głowę. Gwardziści uczynili to samo. Takie tradycyjne powitanie uznawano za znak dobrego wychowania.
- Sagitta Telemnara, z Faaharien. - Strażnik skinął głową. Po czym zerknął na mnie i w górę, na szczyt, z którego zeszłam po czym uniósł jedną brew.
- Zeszłaś górą? - Wyraźnie sądził, że ma przed sobą samobójcę.
- Tak... Tak wyszło, trochę się pokaleczyłam ale nic mi nie jest. - Usiłowałam zmienić temat, by pozwolili mi iść dalej. Nikt nie musi wiedzieć, że jestem nie-magiczna. Uznałam, po czym uśmiechnęłam się, trochę nienaturalnie.
- Wybaczą mi panowie, camines. Trochę się zmęczyłam przez takie ćwiczenia. - Machnęłam ręką gdy spostrzegłam, że przyglądają się mojej dłoni. Daman!** Zaklęłam w myślach widząc, że opatrunek zdążył przesiąknąć krwią ale moja twarz nadal wykrzywiała się w uśmiechu.
- Myślę, że powinnaś zająć się czymś poza wylegiwaniem się na czyjejś posesji. - Wtrącił drugi strażnik taksując mnie wzrokiem. Poczułam wstyd, gdy uświadomiłam sobie, że cała lepię się od  krwi, brudu, wody i potu. W moje splątane loki wkręciło się mnóstwo pamiątek z lasu a i mój ubiór pozostawiał wiele do życzenia. Policzki płonęły mi z zażenowania gdy żegnałam się ze stróżami. Jeden z nich krzyknął jeszcze za mną:
- Niech sprzyjają ci bogowie! - Na co odparłam niewyraźnie coś co miało brzmieć jak "Na chwałę aniołów". Miałam nadziej, że nie usłyszeli "Nad morze wiesiołów".
***

Obszar najbliżej ściany skalnej nie był zbyt zabudowany więc trochę czasu minęło nim dostałam się do ruchliwszych ulic. Tysiące elfów spieszyło by załatwiać swoje sprawy, przed zachodem słońca by potem siedzieć w oberży, lub w domu. Ja szukałam konkretnego miejsca. Zajazdu "Pod Smoczym okiem". Kierując się wskazówkami przechodniów dotarłam do drewnianego budynku z szyldem przedstawiającym smocze ślepie. Skrzywiłam się przypominając sobie czarne perły w oczach smoka z mozaiki i szybko weszłam do środka. Wnętrze było czyste i przestronne. Przy stołach siedzieli goście popijając piwo lub słuchając muzyki granej przez barda. Z zainteresowaniem stwierdziłam, że jest krasnoludem. Nigdy nie widziałam żadnego na żywo. Był bardzo niski, miał długą, czerwoną brodę i łysą czaszkę. Grał na mandoli starą piosenkę o "Starym lasku". Słowa z elfiego przeplatały się ze wspólną mową i krasnoludzkim gdyż widocznie nie znał go zbyt dobrze. Gdy tylko następował moment refrenu karczma wypełniała się połączonym głosem krasnoluda i zebranych elfów.

Gdzie śpieszysz wilku szalony
W mym starym lasku zielonym
Ze strzelby dostaniesz w łeb
Na kominku powieszę twą skóóóręęę

Gdzie śpieszysz wilku szalony
W mym starym lasku zielonym
Szablą kujnę cie w łeb
Na kominku powieszę twą skóóóręęę

I tak zwrotka po zwrotce biedny wilk doznawał nowych okrucieństw ze strony zebranych, gdyż co chwila ktoś krzyczał. "Z armaty!", "Pięścią w nos!" i tym podobne. Pokręciłam głową. Kto by pomyślał, że spokojne, opanowane i eleganckie elfy potrafią tak się zachowywać. Czułam się trochę nieswojo w pełnej ludzi izbie więc zaczepiłam jedną z posługaczek i zaprowadziła mnie do swojej szefowej. Elfka słusznego wzrostu z przyjemnymi dołeczkami w policzkach i dość obfitą talią, co było raczej niespotykane wśród przedstawicielek mojej rasy. Zapłaciłam za dwie noce z góry i posiłek do pokoju, po czym jedna z dziewcząt zaprowadziła mnie do dość przestronnego pokoju z dużym oknem wychodzącym na rynek. Oględziny wypadły pozytywnie: pomieszczenie było czyste, w łóżku była czysta pościel, pozbawiona robaków a dywanik na podłodze miękki. Gdy zjadłam już kolację, na którą składał się stos naleśników, kawałek, jeszcze ciepłego chleba i ser zaproponowano mi kąpiel. Okazało się, że karczma została zbudowana na gorących źródłach. Z ochotą przyjęłam propozycję. Po godzinie, czysta, pachnąca i namaszczona olejkami zaległam w pościeli. Rana na dłoni przestała krwawić. Co więcej, po kąpieli zaczęła się widocznie zabliźniać. Tak samo jak ta na policzku. Już kocham to miejsce. W końcu wyczerpana zdarzeniami z minionych dni, szczęśliwa z tego, że przeżyłam i, mimo wszystko pełna tęsknoty, za tym, co zostawiłam pogrążyłam się w pierwszym głębokim i spokojnym śnie od czterech, długich dni.
______________________________
*Należy się wyjaśnienie, prawda? Mianowicie łuk długi jest prosty, dość daleko niesie strzałę i stosunkowo łatwo go naciągnąć ale jest długi. Są też łuki krótkie (również proste) ale mają bliższy zasięg. Za to łuk refleksyjny to skomplikowana konstrukcja. Jest krótki ale niesie dalej, mocniej, szybciej dzięki temu jak jest zbudowany i zagięciu końców. Wiadomo mniej więcej jak to wygląda? Takie prawie ślimaki na końcach. Jak potrzeba więcej informacji to klikamy w wikipedjem. Tam te "ślimaki są mniejsze niż u mnie w opowiadaniu bo Sag ma taki łuk jak Thorgal i kropka!
** Przekleństwo C: Z łaciny - Damn. Jest jeszcze "Curse".
Ehhh... Jestem koszmarnie śpiąca. Nocka spędzona na pisaniu i betonowaniu nie działa na mnie dobrze. Zwłaszcza, że powinnam już wychodzić =.= Z samego rozdziału jestem średnio zadowolona, bo zaplątały mi się czasy no i nie wnosi dużo. Miała jeszcze iść w jedno ważne miejsce ale to zajmie kolejny rozdział. Ciekawi mnie wasza reakcja na tak niespodziewanie nudny rozdział :>

niedziela, 20 stycznia 2013

WIIIIIIII!!!

Przepraszam, że dodaję bez nowego rozdziału (będzie w tym tygodniu [sobota, niedziela]) ale muszę się pochwalić. Mianowicie tym! Udało mi się stworzyć zwiastun i jestem szalenie z siebie dumna! Normalny człowiek by nie był ale po wygraną batalią z moim kompem, który uznał, że muzyczki mu się nie podobają jestem bardzo zadowolona. Jedno zdjęcie co prawda jest kiepskiej jakości ale ono MUSIAŁO się tu znaleźć. Zapraszam, zapraszam :')

niedziela, 13 stycznia 2013

Wilcza Siostra

Minie wiele czasu nim pojawią się smoki. Właściwie to wiele czasu minie gdy pojawi się ten właściwy... "Powoli dochodę do wniosku, że świadomość tego jak zakończy się historia sprawia, że czuję jeszcze wielką chęć pokazania więcej... Odkrycia rąbka kolejnej tajemnicy..." Muzia i Nutka Klik!

Gdy tylko moje palce zacisnęły się na rękojeści noża kilka wilków wydobyło z siebie głuchy warkot. Kobieta przyjrzała mi się badawczo.
- A co to zmienia? Kim jesteś ty? Kim ja? Możesz odejść kiedy tylko zechcesz i już nigdy się nie spotkamy. Jestem tylko pół-elfką druidką, nie szatańskim stworem z ciemności. Nie musisz na mnie patrzeć, tylko zjedz... - Mimo jej słów poczułam się źle. O mieszańcach słyszałam wiele. Pół ludzie, pół elfy krążący w poszukiwaniu zemsty za swoje krzywdy. Jak zjawy z ciemności. Spojrzałam podejrzliwie na potrawkę ale nie dostrzegłam nic podejrzanego oprócz kawałka jakiegoś grzyba. W zimie... No tak, druidka. Leśni czarodzieje zajmujący się głownie magią związaną z przyrodą. Dobrzy lekarze. Zastanowiłam się chwilę. Gdyby Louve chciała mnie zbić mogła po prostu zostawić mnie na pastwę drakain. Zerknęłam jeszcze na nią kątem oka i szybko dokończyłam jedzenie. Znalazłam swoje rzeczy, które nie utonęły poprzedniego dnia z moim wierzchowcem i leżały teraz rozwieszone na gałęzi wielkiego buka. Zaczęłam rozglądać się panicznie. Nigdzie nie mogłam znaleźć mojego łuku!
- Tego szukasz? - Ręka druidki podała mi luk. Mruknęłam coś cicho i zaczęłam dalej się pakować. Gdy byłam już gotowa Louve wręczyła mi jakiś pakunek. Uniosłam zdziwiona brew.
- Jedzenie na drogę. - Odpowiedziała na niezadane pytanie kobieta. - Skoro musisz ruszać, ruszaj. Nie miej za złe moim przodkom tego kim jestem młoda elfko. - Spuściłam wzrok ale jej ręce uniosły moją głowę i zmusiły bym spojrzała w jej oczy. - Czeka cię trudna droga Sagitto Telemnara... Nawet nie wiesz jak trudna. Skoro musisz ruszaj. - Przez chwilę wyglądała jakby chciała zrobić coś jeszcze ale moje nieprzychylne zachowanie zraziło ją i puściła moja głowę. Gdy już niemal cała zanurzyłam się w drzewny gąszcz zawołała za mną ostatnie pożegnanie. - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy! I niech bogowie wskażą ci właściwą drogę! - Potem nie słyszałam już nic. Znalazłam się znów w gęstym nieprzychylnym lesie.

***
Poruszałam się mniej więcej według mapy aż doszłam do rzeki. Tam, idąc dalej jej brzegiem kontynuowałam swoją wędrówkę. Po pewnym czasie, zamiast iść normalnym traktem prowadzącym do stolicy skręciłam zgodnie z nakazem Mae w prawo idąc dalej wzdłuż rzeki. Zastanawiało mnie to trochę ale nie sprzeciwiałam się. Kapłanka nie chciała mojej śmierci. Chyba... Czułam też wyrzuty sumienia z powodu druidki i tego, że nie zaufałam jej a ona mimo tego była wobec mnie przyjazna. Podróżowanie pieszo było zdecydowanie trudniejsze niż konno więc musiałam robić częstsze postoje. Poprzysięgłam sobie, że nie wejdę już do lasu, ale nie mogłam tego nie zrobić gdy usłyszałam stamtąd przerażone skomlenie. Paręnaście metrów w głębi lasu leżał młody wilczek. Natychmiast rozpoznałam w nim Curitto. Jego widok ucieszyłby mnie gdyby nie to, że nad leżącym w śniegu wilkiem stał Montauk. Gdy go zobaczyłam poczułam obrzydzenie. Montauki to stwory wielkości dorosłego odyńca, poruszające się na tylnych łapach, z obrzydliwym zniekształconym i powyginanym cielskiem. Ich różowa, nie okryta żadnym pierzem lub sierścią skóra błyszczy się zwykle jak pokryta jakąś mazią. Ten osobnik nie różnił się wiele od obrazków z książek. Możliwe jedynie, że był brzydszy. Duży, twardy, pełen ostrych kolców dziób niebezpiecznie zbliżał się do szyi Curitta. Wyłupiaste, wodniste oczy potwora wypatrzyły mnie i wydał z siebie przeciągły klekot by odstraszyć mnie od swojego posiłku. Ale ja już celowałam w jego odsłoniętą szyję. Klekot przerodził się w charkot gdy pocisk przeleciał tuż obok zniekształconej głowy potrwora.  Wystarczyło kilka susów i już stał tuż nade mną. Był tak blisko, ze wyciągnęłam miecz. Gdy go zobaczył Montauk zadrżał i odsunął się nieco. Kątem oka dostrzegłam jak Curitto wstaje z pod drzewa cały we śniegu i szykuje się do skoku na potwora. Nie mogłam przyglądać się dłużej gdyż w tym momencie Montauk wyciągną dziób usiłując wyrwać mi kawał mięsa z uda. Cięłam z prawej i z jego boku trysnęła krew. Mimo przerażenia machnęłam mieczem raz jeszcze raz a potwór cofnął się rycząc z bólu. W tym momencie Curitto skoczył na niego od tyłu i powalił na śnieg. Dostrzegłam okazję i wbiłam mu ostrze w  szyję odcinając głowę. Miecz wypadł mi z drżących palców. Stałam oniemiała przez chwilę nad truchłem, obserwując skaczącego dookoła i powarkującego słodko wilka. Zupełnie jakby jeszcze przed chwilą nie skakał z przeraźliwym warkotem na większe od siebie zwierze. Adrenalina powoli opadła i poczułam straszliwe zimno. Wyczyściłam miecz o śnieg i włożyłam go z powrotem do pochwy. Przypomniałam sobie, że znajduję się w lesie pełnym obrzydliwych, strasznych i głodnych potworów i jak najszybciej mogłam wróciłam do rzeki. Ku mojemu zdziwieniu Curitto podążał za mną, w pewnej odległości i kryjąc się po krzakach ale podążał za mną krok w krok. Odmówiłam modlitwę dziękczynną do Vuura - pana łowów i ruszyłam dalej. Nie mogłam uwierzyć w to co się działo, nie mogłam uwierzyć, że nadal żyję.
 Mimo radości z tego, że żyję czułam się samotna, brakowało mi dni spędzonych z Colinem, tych w mieście, gdzie wszędzie słychać było rozmowy i śmiechy. Tu panowała cisza, towarzyszył mi jedynie plusk wody w miejscach gdzie rzeka nie była do końca zamarznięta i lodowa pokrywa odłamała się, jak i odległa świadomość obecności wilka. Poza tym nie miałam nic. Gdy nastał zmrok znalazłam miejsce na brzegu rzeki gdzie mogłam rozbić namiot. Było wystarczająco daleko od lasu jak i rzeki. Oczyściłam miejsce ze śniegu, kamieni, szyszek i patyków i rozbiłam w tym miejscu namiot. Znalazłam krzemień i trochę patyków ale zabrakło mi chrustu. Wszytko co normalnie zapaliłabym bez problemu było mokre od śniegu a gałązki, które zapobiegawczo zabrałam zw sobą... Utonęły w niewielkim jeziorku w środku lasu. Szykowała się więc zimna kolacja i jeszcze zimniejsza noc.
- Pożyczyć ci trochę suchych patyków? - Odezwał się głos za mną a ja pisnęłam, podskoczyłam i obróciłam na pięcie z wyciągniętym przed sobą nożem. -Ajajaj! Uważaj! To jest ostre! - Wykrzyknęła driada. W porównaniu do otaczającego mnie krajobrazu jej postać odcinała się wyraźnie, żywym zielonym kolorem. Gdy się zjawiła wszystko nagle ożyło. Trawa u stóp zrobiła się zielona a wokół postaci fruwały motyle. Jednak nie wyglądała na zadowoloną.
- Wybacz... - Schowałam nóż do paska. Kto jak kto, ale driady nie zaliczały się do wygłodniałych bestii. Machnęła ręką.
- Oh, nie ma sprawy. Chcesz trochę gałązek czy nie? Nie po to wstawałam w środku zimy żeby stać na mrozie i z tobą gawędzić. - Tupnęła gdy posłałam jej zdziwione spojrzenie. - Oh! Nawet sobie nie wyobrażasz jak hałasowałaś rozrzucając dookoła śnieg! I rozstawiając ten swój, no... Osłaniacz! - Machnęła ręką w kierunku namiotu. Widocznie od dawna nie miała kontaktu z resztą świata.
- Raczej namiot - Podpowiedziałam usłużnie.
-Mówiłam! A więc chcesz rozpalić ognisko czy nie? - A gdy pokiwałam gorączkowo głową odparła. - Tylko więcej nie hałasuj! - Po czym podeszła do najbliższego drzewa - brzozy - i zniknęła w środku. Po chwili jednak wróciła z całym naręczem suchych badyli.
- Później doniosę więcej - obiecała - Tylko nie za blisko drzew! - Przeraziła się gdy zaczęłam układać kamienie wokół chrustu. Przeniosłam je od strony rzeki ale dziewczyna nadal patrzyła na mnie jak na seryjnego podpalacza. Uznałam, że należy ją zignorować i zajrzałam do pakunku od Louve. W środku znajdował się chleb ze słonecznikiem, trzy bułki nadziewane jagodami i dziczyzna w ziołach. Zagwizdałam cicho z podziwu. Jak na kogoś kto całe życie siedzi w lesie to naprawdę niezwykłe produkty. Podpiekłam jeszcze zająca nad ogniem i zjadłam  razem z chlebem.
- Masz niezwykłego towarzysza. - Driada przyglądała się pobliskim krzakom. Podążyłam za jej spojrzeniem i dostrzegłam Curitto. - Myślę, że on cie dopilnuje. Poza tym nie mogę patrzeć jak go jesz. - Wskazała palcem na mięso, które przeżuwałam.
- Wiesz... Dziękuję ci za podpałkę. Miłego snu... - Driada uśmiechnęła się.
- Niech Aarde ma nas wszystkich w swojej opiece. - Odrzekła i zaśmiała się. W jej śmiechu było coś niezwykłego... Świst wiatru, plusk wody, trzepot motylich skrzydeł. Pomachała mi i stopiła się z drzewem.
 Znów poczułam się samotna, ale nie aż tak jak poprzednio. Uznałam, że spróbuję szczęścia. Odłamałam kawałek zająca i wyciągnęłam dłoń w kierunku Curitto.
- Zostaliśmy sami przyjacielu... - Mruknęłam do niego i zobaczyłam jak porusza się w krzakach. - No chodź, nie bój się... Curitto... - Wilk powoli wyczołgał się z zarośli i zaczął powoli podchodzić bliżej, z brzuchem przy ziemi. Dostrzegłam szanse i rzuciłam kawałkiem mięsa w jego stronę. Najpierw podskoczył ale zaraz podszedł do niego, podniósł i połknął w całości. Ja już trzymałam drugi.
- Podejdź... Nie bój się... - Powtarzałam wyciągając rękę jak najdalej w jego stronę.
*******************************************

Wilcze oko, siedząca obok Jasnej-bestii-która-kąsa-gorąco wyciągała łapę z jedzeniem. Pachniało dobrze ale nie wiedziałem czy podejść bliżej. Ciągle warczała coś w swojej szeleszczącej mowie i rozumiałem tylko swoją nazwę. W końcu nie wytrzymałem i wziąłem jedzenie bo nie jadłem wiele odkąd wyruszyłem na podróż za Wilczym okiem. Podążałem za Wezwaniem. Wilcze oko wyglądała na zadowoloną. Dała mi więcej jedzenia i zaczęła mnie klepać na grzbiecie. Najpierw powiedziałem jej żeby mnie zostawiła ale nie przestawała i było mi dobrze. Białe oko i jego szczenięta były już długo na dalekim-jeziorze gdy przestała i weszła do swojej nory. Ja czuwałem na zewnątrz na Miękkim Chłodzie, którego w czasie Wielkiego Zimna jest  wszędzie pełno. Gdy Białe oko i jego szczenięta zniknęły a zamiast niego przyszło Płonące-oko Wilcza siostra wyszła ze swojej jamy. Bezogony, tak samo Wilcze oko jak i Opiekunka, chodziły bardzo dziwnie, na tylnych łapach. Były przez to wolniejsze i nie potrafiły unikać wielu pułapek ale Wilcze oko nadrabiała polując. Nie polowała jak normalny wilk. Zamiast rzucić się na zwierzynę stała daleko i nie pozwalała mi się zbliżać do długouchego, skaczącego jedzenia. Nagle rzuciła długim latającym szponem i z jedzenia uciekł oddech, który chodził. Zostało same mięso. Była niezadowolona gdy zabrałem je i bawiłem się z Wilczym okiem w przeciąganie zająca. Oddałem go jej bo zabawa mi się znudziła a to ona była przywódczynią naszego stada. Małego ale musiałem iść. Tak kazało Wezwanie. Wilcza siostra zjadła całe mięso oprócz najlepszych wnętrzności, które dała mnie. Bezogony są dziwne. Potem zabrała wszystko razem z Jamą i ruszyliśmy w drogę. Tarzałem się w trawie, której było coraz więcej bo byliśmy coraz bliżej Dużych Bezogonów i ich jam i wszędzie czułem nosem Inność. To przez Inność Miękki Chłód znikał i niepokoiłem się więc powiedziałem o tym Wilczemu oku ale nie słuchała. Szła dalej a nawet jeszcze bardziej się cieszyła im bliżej źródła Inności byliśmy. Z Szybkiej Wilgoci znikał Twardy Chłód aż była całkowicie wolna. Zacząłem skomleć Wracajmy! Wracajmy! Tu jest inność i Bezogony... Inność nie miała Złego-zapachu ale nie była zupełnie dobra. Dawała jeść, pić i wile rzeczy ale była też zła. Nie-dobra, Nie-zła. Bardzo, bardzo niebezpieczna. Ale Wilcza siostra szła i szła a ja musiałem za nią. Jak kazało Wezwanie. Aż dotarliśmy do Jam Bezogonów. Szybka wilgoć parę wilczych skoków od miejsca gdzie staliśmy spadała w dół.
Skoczyłem na Wilcze oko i przewróciłem ją przepraszająco liżąc w ucho. Wyczułem Zły-zapach. Bardzo bardzo zły. Potem zniknął ale nadal kręciło mnie w nosie. Wilcze oko zaczęła szeleszczeć w swojej mowie i była rozgniewana. Warknęła na mnie żebym wracał do stada z Lasu.
***********************************************************
Zasłoniłam usta rękoma. Uświadomiłam sobie, że odezwałam się po wilczemu. Wilk patrzył na mnie bezradnie i uznałam, że spróbuję znowu. Chciałam powiedzieć, że to nie na zawsze, że jeszcze się spotkamy, bo czułam więź łączącą mnie i Curitto. Od kiedy spojrzał na mnie gdy ocknęłam się pod opieką Louve. Dlatego próbowałam warknąć, że wrócę, że będziemy razem polować ale nie mogłam. W mowie wilków nie ma czegoś takiego jak przyszłość. Powiedziałam jeszcze raz. Rozdzielamy się. Wilk wyglądał na obrażonego i kilkoma susami znalazł się w lesie. Pomodliłam się do Aarde by się nim opiekował. Odwróciłam się a w uszach huczał mi wodospad. Popatrzyłam na miasto. Wielką stolicę - Valiisję i ruszyłam po stromym zboczu. Na spotkanie losu.

Hęęę... Krótkawe ale to z racji, że dodaję teraz częściej. I jestem z tego dumna! Fragment Wilka jest inspirowany KPM Michelle Paver *.* Trochę kulawy ale wystawa psów zrobiła swoje :D. Chyba jestem chora... Dodałam notkę tydzień po ostatniej... Następnym razem dodam za dwa ^^ Napiszę i tydzień poczekam :D Nawet nie wiecie jak długo zajęło mi wymyślanie tytułu >.< W ogóle nota miała być pierwotnie dwa razy dłuższa bo razem z wyprawą na miasto itd ale zrezygnowałam. Jakoś mi się nie chce :> Moje paczałki majom ochotę coś poczytać nie tylko popisać XD I polecajcie coś bo nie wiem co :( Jakiś blogspot (taki, którego nie znam oczywiście) czy cóś... Miłego poniedziałku.
Życzy Kraken i s-ka. :*

niedziela, 6 stycznia 2013

Wyprawa

I jak po sylwku? :3 Mam nadzieję, że dobrze bo mi strasznie źle... Ale dla bloga staram się pałać jak najpozytywniejszą energią z głębokiej, głębokiej głębi siebie :> Więc uśmiecham się dzielnie na myśl o strasznie mrocznej rzeczy która wydarzy się niedługo w opowiadaniu. Jeszcze nie teraz ale wydarzy. Naprawdę przerażająca O.O Jak to sobie zwizualizowałam... Brrr... :(. Właściwie bardziej niż straszna jest smutna jak się nad tym zastanowić. Ale strasznie nie mogę się doczekać gdy się zdarzy :D Jaka ja złłłła! Mogą być błędy bo częściowo pisane z telefonu. Trochę jestem zakręcona bo szukam szablonu :> Deana, natchnęłaś mnie *.* Niestety nie mogę znaleźć nic dla mnie :( Zamawianie mnie męczy więc szukam i szukam... właściwie już czegokolwiek :< Pewno skończy się na nowym obrazku na nagłówek :/ No cóż... Bez dalszych ceregieli przed wami: Wyprawa! 
Posłuchajcie...

Obudziła mnie kłótnia. Niepewnie otworzyłam oczy i rozejrzałam się wokoło. Leżałam za beżową zasłoną na drewnianym łóżku. Zza zasłony usłyszałam gniewny głos mojego przyjaciela- Colina.
- Nie możesz tego zrobić! Z całym szacunkiem ale to głupota!- Drugi głos był zimny i oficjalny, nie miałam wątpliwości do kogo należy.
- Myślę, że należy mi się trochę więcej szacunku od zwykłego Ucznia... - Odrzekła Mae.
- Nie rozumie pani camine* ona nigdy nie... - Zaczął ale kapłanka wody przerwała mu brutalnie.
- Nie! To ty nie rozumiesz! - Wykrzyknęła a Colin zamarł. - Ona musi udać się tam udać. To jedyny sposób. Musisz się z tym pogodzić Uczniu...
- A... A nie mogę chociaż udać się razem z nią?
- Masz co innego do roboty, a ona nie jest już małą dziewczynką. Naprawdę sądzisz że co się stanie?- Mae traciła swoją kruchą cierpliwość.
- Ale to moja przyjaciółka... Co jak...- Colin urwał.
- Gdybyś był jej przyjacielem miałbyś więcej do niej zaufania... - Głos Mae był cichy i chłodny.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? - Nie przypuszczałam, że Colin może być aż tak wściekły. Zawsze spokojny i opanowany... Co się działo? Usłyszałam szybkie kroki i trzask drzwi. Wyszedł. Kapłanka cicho westchnęła. Potem przestałam nasłuchiwać i pogrążyłam się w błogiej ciszy. Nie wiem ile minęło czasu gdy tak leżałam i wpatrywałam się w sufit. Myślałam o tym co usłyszałam. Nie miałam wątpliwości co do tego, że chodzi o mnie ale pytania nasuwały się same: O co chodzi? Gdzie mam się udać? I czemu to tak wzburzyło Colina? Przez pewien czas pozostawałam w bezruchu. Dopiero gdy Mae wyszła podniosłam się i odsunęłam zasłonkę. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że jestem ubrana w długą do kolan koszulę nocną. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam było dość małe. Wszytko tu było beżowe. Zasłonka, za którą spałam, firanki w oknach poruszane wiatrem, puszysty dywan na podłodze, fotel w kącie. Beż zaczynał irytować. Podeszłam do okna, rozsunęłam firany i zalało mnie jasnozielone światło poranka. W jednej chwili przypomniało mi się co działo się poprzedniego dnia. Gaudium, hipnotyczne śpiewy, smocza mozaika, i głos w mojej głowie... Poczułam strach, przed dziwnym głosem, tym co widziałam, słyszałam. Miałam ochotę wyjść z tond i pobiec w las. Wspiąć się na drzewo i uciec przed tym wszystkim. W tym momencie usłyszałam skrzypnięcie drzwi, ktoś ostrożnie zaglądał do środka. Obróciłam się szybko i odetchnęłam z ulgą- Colin. Miałam ochotę podbiec do niego, przytulić i zacząć płakać, ale biorąc pod uwagę, to że niedługo miałam gdzieś wyruszać a on bał się o mnie nie mogłam pokazać przyjacielowi jak jestem słaba. Nie wybaczyłabym sobie gdyby się zamartwiał. Zamartwiał bardziej niż teraz. Starałam się przybrać wrażenie rozluźnionej.
- Witam, witam. Co pana skłania w moje skromne progi panie fiołku? - Zdobyłam się na uśmiech. Przezywałam tak Colina z powodu kwiatka z którego się narodził - fiołka właśnie.
- I jak księżniczko, boli głowa? - Jego uśmiech również był blady.
- Nie, nic mi nie jest. Tak mi się zdaje... - Coś na mojej twarzy wyraźnie sprawiło, że domyślił się co słyszałam. Usiadł ciężko na łóżku, na którym wcześniej leżałam.
- Wiesz co Mae chce zrobić? Słyszałaś...? - Zawahał się na moment. - Ona chce żebyś udała się do stolicy... Sag... Ja... Ja próbowałem ją przekonać ale nie chciała... Nie wiem czemu... - Nie słuchałam go już. Stolica? Myślałam, że... Sama nie wiem co myślałam wcześniej. Może o podróży do pobliskiej wioski? Stolica elfów Valiisja nie znajdowała się daleko lecz ją i Faaharien dzielił zdradliwy las. Kelpie, centaury, ogniki bagienne. To tylko kilka z niebezpieczeństw czających się w lasach. Nigdy nie oddalałam się od domu dalej niż za rzekę do Faaru, małej rybackiej wioski, po ryby i haczyki ale nie zapuszczałam się dalej. Oczywiście wystarczyło iść w górę rzeki co nie stanowiło problemu dla zwyczajnego elfa nawet zimą, ale ktoś taki jak ja - niemagiczny miał małe szanse. Zwłaszcza zimą.
- Sagi? Wiesz, ja w ciebie wierzę... Ale... Zrozum... - Rozumiałam o co mu chodzi. Mogłam zginąć.

 ***

 Biały, szaro nakrapiany i osiodłany koń czekał na mnie na placu. Mae dała mi jeden dzień na zebranie się a teraz miałam już wyruszać. Ubrałam się jak najcieplej. Dwie pary skarpet, buty z skóry rena. Spodnie, dwie koszule, kurtka, czapka z pierzem i dodatkowo wilcza skóra. W obrębie miasta było ciepło gdyż chroniła go magia ale poza nim temperatura była lodowata. Do troków konia włożono mi jedzenie (suszone mięso, placki chleba kassawy, suszone owoce, zioła i korzenne ciastka) i bukłaki z wodą i małą manierkę chichy - napoju z owoców i alkoholu. Oczywiście były tam też koce, mały namiot i kilka innych niezbędnych przyrządów. Broń miałam przy sobie. Wąski, półtoraręczny miecz wisiał w skórzanej pochwie u pasa, pięć małych noży do rzucania znajdowało się w pasie i oczywiście mój łuk i kołczan zarzucone były na plecy. Żartowałam, że brakuje mi już tylko pełnej zbroi. Pożegnanie nie należało do wylewnych. Przybyli tylko Colin i kilku moich znajomych, więc ich wyściskałam. Mae się nie zjawiła. Moje myśli krążyły więc po rozmowie którą odbyłyśmy na parę godzin przed wyjazdem:
- Masz już wszystko? - Mae nie wyglądała na przejętą moją ewentualną śmiercią.
- Tak... Chyba tak... Muszę jeszcze napełnić bukłaki.
- To dobrze... - po tych słowach zapadła pełna oczekiwania cisza. Mae złożyła ręce na podołku.  Siedziała na beżowym fotelu w lecznicy, spotkałam ją idąc po lecznicze zioła.  - Widzisz Sagitto... Twój brak... Talentu magicznego nie jest dobry. W stolicy przejdziesz odpowiednie szkolenie i mam nadzieję, że twoje moce się odblokują. - Wyjęła coś z przypasanej sznurkiem do błękitnej sukni sakwy. Elfica wyglądała jeszcze starzej niż zwykle. Jej białe włosy upięte w kok na czubku głowy odsłaniały pokrytą gdzieniegdzie zmarszczkami twarz. Zaczęłam zastanawiać się ile może mieć lat. Wyciągnęła rękę i wręczyła mi białą kopertę. - Musisz dać ten list strażnikowi przed pałacem magów. Nie zgub go!
- Ja... będę o niego dbać. - Mae jednak zerkała na mnie podejrzliwie jakbym miała wstać, rozerwać list na kawałki i uciec.
- Czy mogę się ciebie o coś spytać?
- Chyba tak.
- Co się dokładnie stało wtedy, w świątyni? - Spodziewałam się tego pytania. Dotychczas opowiadałam, że po prostu zasłabłam, miałam zwidy lub nie zjadłam śniadania ale przed oczami kapłanki nie dało się nic ukryć. No, nie dało się wiele ukryć.
- Sama nie wiem... Słyszałam głos, gdy patrzyłam na smoka a potem po prostu zemdlałam...
- Co mówił tan twój "głos"? - W tym momencie uznałam, że część prawdy muszę zataić.
- Moje imię. - Odparłam szybko. Za szybko, bo kapłanka wody przyjrzała mi się podejrzliwie.
- Skoro tak... Dobrze, idź, życzę powodzenia.

***

 Wsiadłam na konia, który zarżał cicho. Poklepałam go po szyi i spięłam wodze. Ostatni raz pomachałam Colinowi i ruszyłam przed siebie. Nie oglądałam się już. Początkowo droga wiodła wyłożoną kamieniami drogą. Mijałam znajome uliczki, grupa elfów machała mi z okna. Po minięciu ostatnich wieżyczek obronnych droga zamieniła się w piaskowy trakt. Tu jeszcze bywałam. Po swojej lewej miałam pola, gdzie kilka elfek tkało magię by przyspieszyć wzrost plonów. Po prawej był las. Ale jeszcze ten las znajomy, w którym czasem polowałam, ścigałam się i ćwiczyłam. W którym znałam jeziorka kelpii i wiedziałam gdzie umknąć przed drakainą. Już nie długo to się skończy... Popędziłam konia i puściłam galopem by nie myśleć o tym co zostawiam. Jak zwykle w takiej sytuacji poczułam się niemal wolna. Pęd konia, wiatr wiejący w twarz, zapach zboża i lasu, to wszystko sprawiało, że czułam się niesamowicie. Jednak coś sprawiało, że to uczucie było nie pełne. Spojrzałam w górę na szybującego sokoła. Latanie... Latanie było jednak czymś za co dałabym bardzo wiele... Galopowałam długo, z krótkimi postojami by napoić konia i siebie i odpocząć trochę. Po zmroku dotarłam do Faaru. Poprosiłabym o nocleg w karczmie ale uznałam, że powinnam przyzwyczajać się do noclegu na twardej ziemi. Rozbiłam obozowisko na skraju lasu, przy rzece i przenocowałam tam. Rano poszłam do wsi po trochę chleba a potem osiodłałam konia i przebyłam rzekę w najpłytszym miejscu. Od tego czasu musiałam bardziej uważać. Teraz znalazłam się na dzikich ziemiach.

***
Już drugi dzień podróżowałam przez las zwany Metasia. Nie było tak źle jak myślałam. Najstraszniejsze okazało się zimno. Koń również nie znosił go najlepiej. W czasie jednego z postojów okryłam go kocami i weszłam kilka kroków w las. Zwykle go unikałam gdyż podróżowałam wąziutką ścieżką wzdłuż rzeki, teraz jednak dostrzegłam niedalekie jeziorko. Zapasy powoli zaczynały się kończyć a o ile koń mógł kopytem wygrzebać sobie trawę spod śniegu ja nie miałam takiej możliwości. Zanurzałam się krok po kroku w las. Moje oczy myśliwego lustrowały przestrzeń dookoła. Gdy dotarłam do jeziorka okazało się, że jest zamarznięte. Pod spodem widziałam jednak parę razy przemykające ryby. Nożem wycięłam w miarę okrągły otwór i zanurzyłam prowizoryczną wędkę zrobioną ze zwykłego patyka, nitki i haczyka, na którego końcu zaczepiłam kawalątek chleba. Wątpiłam w powodzenie połowu, ale koń musiał odpocząć a ja nie miałam nic do stracenia. Odprężyłam się i pozwoliłam myślom latać swobodnie po mojej głowie. Nie straciłam jednak czujności i po chwili usłyszałam coś jakby głuche uderzenie. Bum. Rozejrzałam się i nic nie wypatrzyłam. Bum. Moje oczy zwróciły się w kierunku stawu. Bum. Dostrzegłam duży ciemny kształt przemieszczający się pod powierzchnią lodu i upuściłam wędkę. BUM! Lód rozłamał się i woda wyprysnęła ochlapując mnie. Z wody wynurzyła się kelpia. Głowa czarnego konia. Czerwone oczka błyszczały nienawistnie a paszcza rozwarła się ukazując spiczaste zęby. Chyba przerwałam jej sen zimowy. Potwór wydał z siebie dziwny mrożący krew w żyłach dźwięk. Coś pomiędzy wściekłym rykiem a wyciem wiatru. Widziałam kelpię dwa razy życiu. Raz w szkole na obrazkach pokazywanych przez nauczyciela, gdy porównywaliśmy je do podobnych, ale roślinożernych hipokampów a za drugim prawdziwą kelpię. Siedziałam na drzewie i patrzyłam bezsilnie jak pożera wielkiego niedźwiedzia. Potrząsnęłam głową. To nie był czas na rozmyślania. Moje ręce same sięgnęły i zdjęły łuk z pleców. Chwyciłam strzałę i wystrzeliłam w oko stwora co jeszcze bardziej go rozsierdziło. Już miałam zamiar uciekać ale nagle z wody wynurzył się ostro zakończony ogon i powalił mnie na ziemię. Krzyknęłam gdy poczułam ostry ból w boku. Uderzenie posłało mnie na bok i uderzyłam boleśnie w pień drzewa. Mimo bólu udało mi się jakimś cudem wyciągnąć miecz i odparować kolejne uderzenie. Nie do końca gdyż jeden ze szpikulców na ogonie drasną mnie w twarz. Lewą rękę przycisnęłam do boku, z którego leciała krew. Byłam pewna, że umrę. W tym momencie jednak nadbiegł mój koń, prawdopodobnie zaalarmowany krzykiem. Konie hodowane przez ludzi są strachliwe i głupie ale konie elfickie są wstanie nawet oddać życie za swojego jeźdźca. Mój stanął na zadnich kopytach i zarżał co zwróciło uwagę morskiego potwora. Ja tymczasem wstałam i opierając się o drzewa od kuśtykałam jak najdalej. Gdy znalazłam się w bezpiecznej odległości natychmiast odwróciłam się i drżącymi rękoma ponownie sięgnęłam po łuk. Wystrzeliłam kilka strzał ale potwór przestał się mną przejmować. Jego nabijany kolcami ogon szykował się do kolejnego uderzenia tym razem śmiertelnego. Miałam ochotę krzyczeć by mój koński przyjaciel uciekał ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Niemal czułam opuszczającą mnie krew. Bezsilnie patrzyłam jak dzielny koń pada i zostaje rozszarpany na strzępy i pożarty. Jakby tego było mało usłyszałam syczenie i ciche przekleństwa. Swoim wrzaskiem zwabiłam tu drakainy. Rozejrzałam się i uznałam, że najbezpieczniej schować się w rozłożystych korzeniach pobliskiego drzewa, więc w połowie dokuśtykałam, w połowie doczołgałam się do wybranego miejsca. Gdy ukryłam się dostrzegłam, że z pewnością zginę. Drogę do mojej kryjówki znaczyła moja własna krew doskonale widoczna na białym śniegu, no i ślady. Jeśli wężowe kobiety mnie nie wyczują to wypatrzą. Zrozumiałam, że to koniec. Że nie sprostałam zadaniu. Zostanę pożarta przez potwory. Zakręciło mi się w głowie. Nie, pewno raczej najpierw zdechnę z braku krwi. Poczułam, że nie mam już sił, zamglonym wzrokiem wpatrywałam się przed siebie i dostrzegłam dwie drakainy. Ich twarze byłyby ładne gdyby nie szpeciły ich rozdwojone języki smakujące powietrze i kły. Od pasa w dół miały długie wężowe ogony i poczułam, że mi niedobrze. Słyszałam jak komentują ślady w śniegu, zaraz mnie dostrzegą... W tym momencie jednak moje oczy zalała fala światła i wściekłe ujadanie oraz wycie. Poczułam jak ktoś pochyla się nade mną i do mojego nosa dostała się woń mokrego futra. Potem straciłam świadomość.
***
Nawet gdy otworzyłam oczy nie widziałam nic. Poczułam, że mam coś na oczach i chciałam to zdjąć ale ktoś mnie powstrzymał. 
- Śnieg może cie oślepić - Odezwał się łagodny kobiecy głos - Poczekaj chwilę. - Usiadłam po turecku (nie wiem czy mają tam turków dop. Aut) i po chwili poczułam gorąco, jakby ktoś rozpalił wokoło mnie z dziesięć ognisk. - Już możesz. - Ściągnęłam więc szybko opaskę i zamarłam. Siedziałam w pozbawionym śniegu okręgu na środku którego płonęło ognisko. Po drugiej stronie siedziała cała wataha wilków. Przyglądałam się im z szeroko otwartymi oczyma.
- Spokojnie, są ze mną. - Nie byłam pewna czy zaufać słowom kobiety, która usiadła po mojej prawej. Ubrana jedynie w zwiewną szarą suknie i szaro niebieski płaszcz nie wyglądała naturalnie na tle zasp śnieżnych. Miała długie czarne włosy, bladą cerę i uśmiechała się przyjaźnie. Nagle poczułam coś dziwnego. Brak bólu. Złapałam się za prawy bok zraniony kolcem kelpii. W ubraniu widniała dziura ale na mojej skórze nie było nawet blizny.
- Magia. - Syknęłam a kobieta roześmiała się.
- W twoich ustach to brzmi jak przekleństwo. - Zerknęła na mnie ale ja nie zamierzałam wyjaśniać. Nie potencjalnemu wrogowi. - To mogę przynajmniej wiedzieć jak masz na imię? - Zagadnęła. - Komu uratowałam życie? - No tak, to by było niewdzięczne, uratujesz komuś życie a on nawet nie powie ci imienia.
- Sagitta.
- Ładne imię... - Zamyśliła się - Ja jestem Louve. A to... - wskazała na wilki - To jest moje stado. Oh! Pewnie jesteś głodna! - Wykrzyknęła i zaczęła krzątać się przy ognisku. Ja w tym czasie przyglądałam się wilkom, były naprawdę piękne. Nagle zorientowałam się, że siedzę w samym środku lasu i czuję się całkiem bezpieczna i... Uświadomiłam sobie ze wstydem... Nie podziękowałam nawet za uratowanie życia.
- Louve... - odezwałam się nieśmiało, nie byłam pewna czy mogę tak do niej mówić.
- Hmm?
- Dziękuję... - Ku mojemu zdumieniu roześmiała się.
- Nie dziękuj mi! To wilki zaprowadziły mnie do ciebie. - Po czym wróciła do przygotowywania posiłku. Nagle jeden z wilków, młody, prawie jeszcze szczenie podszedł bliżej i położył się metr ode mnie przyglądając mi się bacznie
- Chyba cie polubił. - Mruknęła Louve.
- Ma jakieś imię? - Nie wiem czemu nagle mnie to tak zainteresowało.
- Curitto - Szybko biegnący. Spróbuj z nim porozmawiać. - To mnie trochę przestraszyło, nie chciałabym mieć odgryzionej ręki ale chciałam zaryzykować. Wyciągnęłam ją w kierunku Curitto.
- Curitto... - Mówiłam cicho i spokojnie. - Curitto, podejdź. - Wilk nastawił uszy i podniósł głowę. - Curitto... - Wilk wstał i podszedł do mojej ręki powoli, węsząc zapamiętale. Obwąchał moją rękę więc wyciągnęłam ją dalej by spróbować go dotknąć. W tym momencie warknął, wyszczerzył kły i oboje odskoczyliśmy a Louve postawiła przede mną jedzenie. Potrawkę z mięsa i chleb. Czułam się urażona zachowaniem Curitto i zawstydzona. Kobieta poklepała mnie po ramieniu.
- Musisz dać się im przyzwyczaić. Muszą cie zaakceptować... - przyjrzałam się jej uważnie. Jej rysy były... dziwne... Jakby elfie ale jednak... niekoniecznie... Zszokowana uświadomiłam sobie komu zawdzięczam życie. A moje palce samowolnie zacisnęły się na sztylecie.
- Ty... Ty jesteś mieszańcem...

______________________________________________________________________________
Tak wiem dialogi zrąbane >.<  W zamian dużo foci mam mnóstwo Sagitt ale jeszcze nie nadszedł ich czas. Nadal nie mogę doczekać się tego smutnego momentu ^^ wydarzy się za jakieś dwie... trzy notki. No i takie małe co nieco na wspomnienie starych dobrych czasów:
Natrafiłam na niego przypadkiem :D tylko oczy nie pasują :/  złote powinny być :<

Co nieco: