Jak słucham epickiej muzyki to mi tak szczęka ciągnie w dół. I właśnie słucham ... O.O
Fantastyka to coś co tygryski lubią najbardziej! Jak pisałam stworzyłam filmik... I... Hmm... Zastanawiam się nadal nad szablonem ale nic nie mogę znaleźć. Póki co przygotowywuję się do zamówienia! Poza tym miałam napisać coś ważniejszego ale zapomniałam. No nic już zacznę nie będę zaśmiecać bloga :(
Posłuchajcie...
"Im bardziej próbujemy czegoś zapomnieć tym bardziej tego pragniemy"
"Magia w tym świecie nie jest czymś abstrakcyjnym. Jest we wszystkim, co nas otacza. Jednakże zwykle jesteśmy zbyt ślepi, żeby ją dostrzec"
Słońce wisiało nisko nad horyzontem gdy Valiisja powoli wyłoniła się z mgły, wytwarzanej przez płynące w górę wodospady. Stolica jest otoczona z trzech stron wysokimi klifami , po dwóch z nich, pod górę, pną się olbrzymie wodospady. Olbrzymie masy wody poruszane magią. Czystą magią natury, pochodzącą z samego środka Ziemi (co tam jest to patrz Historia Elfów dop. Ałt.). Elfy zwykle osiadały się w takich wyjątkowych miejscach czując jej moc. Ja również ją wyczuwałam. Delikatne mrowienie tuż pod powierzchnią skóry, gdy badała mnie, sprawdzała kim jest nowe stworzenie w jej zasięgu. Przymknęłam na chwilę oczy by poczuć przyjemny powiew ciepłego powietrza i postąpiłam jeszcze krok, aż znalazłam się tuż nad przepaścią. Po czym spojrzałam na rozciągające się pode mną. Widok zapierał dech w piersiach. Jasne budowle, łuki i mosty, place i uliczki, po których przechadzały się elfy. Wodospad, koło którego stałam huczał mi w uszach gdy z przejęciem patrzyłam na to wszystko, znajdujące się tak daleko w dole. Nie rozumiałam jak ktokolwiek może mieć lęk wysokości. Elfy nigdy nie czuły strachu przed czymś takim z powodu swego pochodzenia ale nadal nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek mogłabym stracić taki widok. Gdy oderwałam już wzrok od tego widoku uznałam, że muszę się przygotować do zejścia na dół. Na dół, gdyż nie zamierzałam nadkładać drogi, tylko po to by wejść do miasta głównym traktem. Mięso, które mi zostało a nie było ususzone, zakopałam w ziemi, jako dar dla Aarde za pozwolenie na przejście mi przez jego ziemie. Po za tym, koce, namiot i inne zbędne pakunki umieściłam bezpiecznie w pustym pniu drzewa.
- Mam nadzieję, że nikt tego nie zabierze. - Mruknęłam sama do siebie. Na dół zabierałam jedynie plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami i listem od Mae zaadresowanym do jakiegoś mężczyzny. Przez ramie przewiesiłam kołczan pełen strzał i za pomocą specjalnych zakrzywionych łapek przymocowałam tam również łuk. Cieszyłam się, że to łuk refleksyjny, bo chodź do naciągnięcia go potrzeba więcej siły był sporo krótszy od normalnych długich łuków*. Do specjalnej pochwy pod kołczanem włożyłam miecz, tak by wystarczyło sięgnąć za głowę by go dobyć, ale też by nie obijał się o nogi przy schodzeniu z klifu. Do pasa ze sztyletami przytroczyłam sporą sakwę pełną pieniędzy. Jeszcze nigdy nie miałam ich aż tyle ale Mae zadbała żebym mogła przeżyć w mieście przynajmniej z miesiąc. Nie znałam jej od tak hojnej strony. Sakiewkę wolałam mieć na oku na wypadek złodziei, których z pewnością nie będzie brakowało. Pozostawiłam jeszcze tylko wierzchnią kurtę bo w niej zrobiło mi się gorąco i zostawiłam nieopodal niewielki kawałek suszonego mięsa. Sama nie wiedziałam dlaczego. Chyba z myślą o Curitto, choć on na pewno tu nie wróci. Gdy skończyłam pracę, przestałam zajmować czymś ręce od razu poczułam smutek. Smutek i tęsknotę. Teraz już nie tylko za domem, Colinem i polowaniami w znanym sobie lesie. Zaczęłam tęsknić za młodym wilczkiem towarzyszącym mi przez część podróży. Przez chwilę miałam ochotę wrócić do lasu by go odszukać gdy przypomniałam sobie atak Mountaka ale było już za późno. Z cięższym niż jeszcze przed godziną sercem postawiłam stopę na pierwszym występie skalnym.
***
Schodzenie po ścianie było najgorszą rzeczą jaka mi się przytrafiła od początku podróży. Mogłam znosić kelpie, drakainy, montauki oraz natrętne driady ale schodzenie po stromym zboczu, na krawędzi, w każdej chwili można spaść i zamienić się w flaki zdobiące domy. Kto to wymyślił? Odpowiedź jednak była prosta. Ktoś, kto potrafi posługiwać się magią. Starałam się więc skupić na zadaniu. Ręce bolały straszliwie, poranione ostrymi kamieniami, zdarte kolana co chwilę obijające się o głazy były całe pokryte siniakami. Całe ciało domagało się odpoczynku i kontaktu z dobrym uzdrowicielem. Na to jednak nie mogłam sobie pozwolić. Co prawda zdarzały się występy na tyle duże, żebym mogła na nich przysiąść, lecz wolałam nie ryzykować. Mogło w każdej chwili okazać się, że akurat wybranej skale potrzeba paru minut ciężaru do runięcia w dół. Schodziłam więc dalej. Plułam sobie w brodę, że zapomniałam obwiązać ręce materiałem ale starałam się nie myśleć o kropelkach krwi znaczących moją ścieżkę. Stosowałam zasadę: Tylko jedna kończyna jest w powietrzu - Dzięki czemu za każdym razem gdy kamieniom pod moją stopą znudziło się bezczynne leżenie i turlały się w dół, wisiałam na rękach. Poruszałam się dość sprawnie. Gdy nagle nad moją głową coś się poruszyło. Miniaturowa lawina kamieni zmierzała wprost na moją głowę. Musiałam działać szybko. Puściłam się prawą ręką i odepchnęłam stopami, aż zawisłam tylko na lewej ręce. Kamienie toczyły się po mojej prawej stronie. Z przerażeniem zanotowałam krople krwi spływające po mojej ręce, w którą wbijały się ostre jak sztylety krawędzie. Zacisnęłam z bólu zęby. Jeden z odłamków drasnął mnie w twarz zostawiając krwawe smugi. Zaczęłam modlić się do Hewy-opiekunki. Nie mogę teraz puścić - Myślałam -NIE MOGĘ! Łzy bólu pociekły mi po policzkach. Na szczęście zagrożenie mijało. Natychmiast gdy ostatnie kamienie przestały się toczyć przekręciłam dłoń by jak najszybciej odszukać miejsce na podporę. Stęknęłam z wysiłku, ale udało się. Gdy moje stopy i ręka znalazły oparcie odetchnęłam z ulgą. Nie pełną, zważając na ból w prawej dłoni. Dalszą drogę przebyłam ostrożniej, oszczędzając bolącą kończynę . Poprawka: najbardziej bolącą kończynę. Nie mogłam uwierzyć własnemu szczęściu, gdy dotarłam do podnóża góry. Zeskoczyłam na ziemię i natychmiast zajęłam się oczyszczaniem rany na dłoni wodą z niewielkiego bukłaka i obwiązaniem jej kawałkiem czystego materiału. Potem pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku. Oparłam się o ścianę, z której schodziłam i tłumaczyłam sobie, że to było warte kilku zadrapań, że teraz byłabym w połowie drogi do głównego traktu. No, chyba, że prędzej coś by mnie zjadło. Stwierdziłam. Uświadomiłam sobie, że leżę na trawie za czyimś domem, ale dałam temu na razie spokój. Przymknęłam oczy rozkoszując się chwilą wytchnienia. Nagle poczułam czyjąś obecność. Otworzyłam szeroko oczy dostrzegając dwóch, postawnych strażników w złoto-białych zbrojach. Wyglądało na to, że magiczne granice Valiisji informowały o intruzach.
- Kim jesteś? - Wyższy z nich zadał mi standardowe pytanie. Miał długie, platynowe włosy i ciemne oczy. Wstałam, dotknęłam prawą dłonią serca i skłoniłam głowę. Gwardziści uczynili to samo. Takie tradycyjne powitanie uznawano za znak dobrego wychowania.
- Sagitta Telemnara, z Faaharien. - Strażnik skinął głową. Po czym zerknął na mnie i w górę, na szczyt, z którego zeszłam po czym uniósł jedną brew.
- Zeszłaś górą? - Wyraźnie sądził, że ma przed sobą samobójcę.
- Tak... Tak wyszło, trochę się pokaleczyłam ale nic mi nie jest. - Usiłowałam zmienić temat, by pozwolili mi iść dalej. Nikt nie musi wiedzieć, że jestem nie-magiczna. Uznałam, po czym uśmiechnęłam się, trochę nienaturalnie.
- Wybaczą mi panowie, camines. Trochę się zmęczyłam przez takie ćwiczenia. - Machnęłam ręką gdy spostrzegłam, że przyglądają się mojej dłoni. Daman!** Zaklęłam w myślach widząc, że opatrunek zdążył przesiąknąć krwią ale moja twarz nadal wykrzywiała się w uśmiechu.
- Myślę, że powinnaś zająć się czymś poza wylegiwaniem się na czyjejś posesji. - Wtrącił drugi strażnik taksując mnie wzrokiem. Poczułam wstyd, gdy uświadomiłam sobie, że cała lepię się od krwi, brudu, wody i potu. W moje splątane loki wkręciło się mnóstwo pamiątek z lasu a i mój ubiór pozostawiał wiele do życzenia. Policzki płonęły mi z zażenowania gdy żegnałam się ze stróżami. Jeden z nich krzyknął jeszcze za mną:
- Niech sprzyjają ci bogowie! - Na co odparłam niewyraźnie coś co miało brzmieć jak "Na chwałę aniołów". Miałam nadziej, że nie usłyszeli "Nad morze wiesiołów".
***
Obszar najbliżej ściany skalnej nie był zbyt zabudowany więc trochę czasu minęło nim dostałam się do ruchliwszych ulic. Tysiące elfów spieszyło by załatwiać swoje sprawy, przed zachodem słońca by potem siedzieć w oberży, lub w domu. Ja szukałam konkretnego miejsca. Zajazdu "Pod Smoczym okiem". Kierując się wskazówkami przechodniów dotarłam do drewnianego budynku z szyldem przedstawiającym smocze ślepie. Skrzywiłam się przypominając sobie czarne perły w oczach smoka z mozaiki i szybko weszłam do środka. Wnętrze było czyste i przestronne. Przy stołach siedzieli goście popijając piwo lub słuchając muzyki granej przez barda. Z zainteresowaniem stwierdziłam, że jest krasnoludem. Nigdy nie widziałam żadnego na żywo. Był bardzo niski, miał długą, czerwoną brodę i łysą czaszkę. Grał na mandoli starą piosenkę o "Starym lasku". Słowa z elfiego przeplatały się ze wspólną mową i krasnoludzkim gdyż widocznie nie znał go zbyt dobrze. Gdy tylko następował moment refrenu karczma wypełniała się połączonym głosem krasnoluda i zebranych elfów.
Gdzie śpieszysz wilku szalony
W mym starym lasku zielonym
Ze strzelby dostaniesz w łeb
Na kominku powieszę twą skóóóręęę
Gdzie śpieszysz wilku szalony
W mym starym lasku zielonym
Szablą kujnę cie w łeb
Na kominku powieszę twą skóóóręęę
I tak zwrotka po zwrotce biedny wilk doznawał nowych okrucieństw ze strony zebranych, gdyż co chwila ktoś krzyczał. "Z armaty!", "Pięścią w nos!" i tym podobne. Pokręciłam głową. Kto by pomyślał, że spokojne, opanowane i eleganckie elfy potrafią tak się zachowywać. Czułam się trochę nieswojo w pełnej ludzi izbie więc zaczepiłam jedną z posługaczek i zaprowadziła mnie do swojej szefowej. Elfka słusznego wzrostu z przyjemnymi dołeczkami w policzkach i dość obfitą talią, co było raczej niespotykane wśród przedstawicielek mojej rasy. Zapłaciłam za dwie noce z góry i posiłek do pokoju, po czym jedna z dziewcząt zaprowadziła mnie do dość przestronnego pokoju z dużym oknem wychodzącym na rynek. Oględziny wypadły pozytywnie: pomieszczenie było czyste, w łóżku była czysta pościel, pozbawiona robaków a dywanik na podłodze miękki. Gdy zjadłam już kolację, na którą składał się stos naleśników, kawałek, jeszcze ciepłego chleba i ser zaproponowano mi kąpiel. Okazało się, że karczma została zbudowana na gorących źródłach. Z ochotą przyjęłam propozycję. Po godzinie, czysta, pachnąca i namaszczona olejkami zaległam w pościeli. Rana na dłoni przestała krwawić. Co więcej, po kąpieli zaczęła się widocznie zabliźniać. Tak samo jak ta na policzku. Już kocham to miejsce. W końcu wyczerpana zdarzeniami z minionych dni, szczęśliwa z tego, że przeżyłam i, mimo wszystko pełna tęsknoty, za tym, co zostawiłam pogrążyłam się w pierwszym głębokim i spokojnym śnie od czterech, długich dni.
______________________________
*Należy się wyjaśnienie, prawda? Mianowicie łuk długi jest prosty, dość daleko niesie strzałę i stosunkowo łatwo go naciągnąć ale jest długi. Są też łuki krótkie (również proste) ale mają bliższy zasięg. Za to łuk refleksyjny to skomplikowana konstrukcja. Jest krótki ale niesie dalej, mocniej, szybciej dzięki temu jak jest zbudowany i zagięciu końców. Wiadomo mniej więcej jak to wygląda? Takie prawie ślimaki na końcach. Jak potrzeba więcej informacji to klikamy w wikipedjem. Tam te "ślimaki są mniejsze niż u mnie w opowiadaniu bo Sag ma taki łuk jak Thorgal i kropka!
** Przekleństwo C: Z łaciny - Damn. Jest jeszcze "Curse".
Ehhh... Jestem koszmarnie śpiąca. Nocka spędzona na pisaniu i betonowaniu nie działa na mnie dobrze. Zwłaszcza, że powinnam już wychodzić =.= Z samego rozdziału jestem średnio zadowolona, bo zaplątały mi się czasy no i nie wnosi dużo. Miała jeszcze iść w jedno ważne miejsce ale to zajmie kolejny rozdział. Ciekawi mnie wasza reakcja na tak niespodziewanie nudny rozdział :>