Słowo wstępu

To blog o tematyce fantasty. Jeśli jesteś tu pierwszy raz byłoby mi miło gdybyś zapoznał się z regulaminem :) Opowiadanie zawiera brutalne sceny

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Historia elfów - powstanie świata i mój kot

Z okazji świąt:

Na początku nie było nic. Nie było świata, galaktyk, wymiarów, asteroid, planet, gwiazd... Nie było ludzi, elfów, krasnoludów, sylvanii, kelpii, gryfów, harpii... Nie było nic. Nie było nawet ciemności, która nie istnieje gdyż jest ona po prostu brakiem światła. A potem nadleciała Pustka. Ogromna i potężna. Z ciemnymi fioletowo-czarnymi łuskami i ogromnymi skrzydłami. A potem nadeszła Pełnia. Wleciała machając majestatycznie wielkimi białymi skrzydłami i rozsiewając wszędzie srebrne gwiazdy. Była również wszystkim bo z Pustką tworzyła jedność. Dopełniały się wzajemnie, jak jin i jang. Były wszystkim bo poza nimi nie było nic. Ale tylko razem. Oddzielnie nie były niczym, bo czymże jest pustka bez pełni? Pustka nie istnieje bo jest tylko brakiem pełni. Pełnia nie istnieje bo jest jedynie brakiem pustki. Z Pełni i Pustki narodzili się bogowie. Bogowie żywiołów:  Vuur - pan ognia, Uisce - władczyni wody, Aarde - mistrz ziemi, Hewa - królowa powietrza. Nie towarzyszyło temu wielkie odkrycie, coś specjalnego, rozbłysk czy wybuch. Pojawili się nagle, ale powoli i spokojnie, cichcem. I oni uśpili smoczyce. Ułożyli do snu, przytulone i zwinięte w kulę i uśpili pieśnią. I na ich ciałach stworzyli pierwszy świat. Aarde przyoblekł Pustkę i Pełnię grubym kożuchem ziemi. Uisce sprowadziła wodę: wielkie oceany i małe górskie potoki. Vuur ocieplił planetę. Stworzył dwa tańczące po niebie słońca. Hewa otoczyła to wszytko ochronną warstwą swojego żywiołu. A potem zaczęli tworzyć. Wspólnie stworzyli Pradawnych, lecz później każde z nich rościło sobie do tej rasy prawa. By uniknąć konfliktów zniszczyli ich doszczętnie.  Bogowie, wszechmocni i potężni nie mogą się spierać, to wywołało by apokalipsę.  Ustalili zatem, że każdy stworzy własnych poddanych. Przed rozpoczęciem prac stworzyli ludzi na swoje podobieństwo by inne stworzenia utworzyć na ich przykład. Ze skóry, kości, mięsa ale z duszą. Potem każdy zajął się sobą. Aarde ulepił krasnoludy. Niskich, krzepkich i silnych, zdolnych rzemieślników, jak i również (m. in) wszelkie drzewa, kwiaty, krzewy i każdą roślinę jaka istnieje. Zajął się również ludźmi. Vuur stworzył damantusów. Stwory - cienie, zrodzone z ognia, cienia i popiołów. Ale też feniksy, gryfy i wszystko co związane z ogniem. Uisce uznała że na ziemi zbyt wiele jest już życia i wstąpiła w wody planety nazwanej przez bogów Allesja. Powołała do życia syreny i trytony, ryby i morskie potwory. Z ogonami i inteligencją by zawładnęli dopóty pustymi morzami. Jedynie Hewa nie postąpiła tak jak reszta. Zanim Vuur stopił w ogniu Pradawnych uratowała z nich kilku i przemieniła w stworzenia nazwane przez nią Valijami. Miały spiczaste uszy, były piękne wysokie i (jak większość Allesyjskich stworzeń) uprawiały magię. Miały również skrzydła jak ptaki, które również przywołała na ten świat ze swoich myśli. Jednak pozostali bogowie dowiedzieli się o jej oszustwie. Na początku chcieli zniszczyć Valijiów ale Hewa ubłagała ich by tego nie robili. Jednak wszyscy wiedzieli, że Hewa musi ponieść konsekwencje, ona a właściwie jej naród musiał dostać karę. Było nią pozbawienie Valijiów skrzydeł i przytwierdzenie ich na wieki do ziemi już pod nazwą elfów. Hewa prosiła i błagała gdyż wiedziała jaki ból może to sprawiać urodzonym w powietrzu lecz jej bracia i siostra pozostawali nieugięci. Łzy zrozpaczonej bogini powietrza wsiąkły w ziemię i dotarły aż do Pustki i Pełni. Smoczyce ulitowały się nad nią i utworzyły na swoje podobieństwo smoki a potem znów pogrążyły się we śnie. Przedtem nakazały, że jeśli elfy zostaną ich przyjaciółmi  i towarzyszami będą mogły razem z nimi cieszyć się podniebną podróżą. Jednak dumne i chełpliwe elfy nie chciały być uzależnione od joków (joka to smok w suahili. dop. aŁt) i na przekór wszystkim, choć z bólem sercach, nauczyły się kochać przyrodę i na znak swej wiecznej hańby wybudowały odcięte od świata miasta w najgęstszych lasach by ukryć się przed resztą. Mimo to także ich dotknęła wojna. Gdy bogowie ruszyli tworzyć inne światy i galaktyki stworzenia z Allesji zaczęły ze sobą walczyć i elfy, których było bardzo mało niemal wyginęły. Wielu z nich porwali damantusowie i zamknęli pod ziemią by wyzyskać z nich magię. Więzienie stworzone z czystej magii skupionej w postaci niezwykle mocnej bariery było niezniszczalne. By "wydusić"z Heawian (inna nazwa elfów. dop. aŁt.) ich moc, damantusowie wykorzystywali wiele ich przerażających stworów. Elfy na zawsze zniknęły by ze świata gdyby nie smoki. One właśnie za pomocą swojej magii zniszczyły mur i zabrały porwanych do ich królestwa. Elfy przekonały się do smoków i chciały skorzystać z poprzedniej oferty, niestety, olbrzymie jaszczury pamiętały z jaką pogardą potomkowie Valijii odnieśli się do nich i postawiły warunek: Zgodzą się na to pod warunkiem, że elfy podarują im trzy magiczne symbole żywiołów. Była to misja niemal niemożliwa do spełnienia. Mimo to pakt został zwarty. Jeżeli elfy przyniosą im symbole żywiołów dwie rasy, elfów i smoków staną się przyjaciółmi i sprzymierzeńcami. Wiele minęło milionów lat od zawarcia paktu, wielu odważnych próbowało, ale żadnemu się nie udało. Jeżeli jednak kiedyś stanie się to co powinno smoki będą musiały wywiązać się z obietnicy. I aniołowie powstaną...
____________________________________________

No to tak średnio wyszło. Jeszcze z okazji świąt króciutka historyjka nie związana z tematem ale prawdziwa, możecie w tym miejscu dopuścić, nie będę miała żalu, w końcu nie mogłabym go mieć do kogoś kto dotarł aż tutaj... To dla wszystkich, którzy nie wieżą że Koty mają uczucia i są wredne ^^ i dla tych którzy kochają je tak jak ja :3. Posłuchajcie:

Mam kota. Jest to ten rodzaj kotów, które jak człowiek widzi na ulicy krzyczy "O mój Boże jaki słodki!". I zatrzymuje się żeby pogłaskać. Długa, ciemnoszara, gęsta i puchata sierść, taka mięciutka... Sprawiająca, że zdaje się większy niż w rzeczywistości (choć jest duży). I te oczy... Takich oczu nie mają normalne koty. Niby złote ale jak się w nie spojrzysz to widać zarówno zieleń, turkus i błękit jak i czerń może nawet z nutą pomarańczy. I jeszcze (zależy oczywiście od tego kim jesteś) to spojrzenie: Pogardliwe i dumne. Dla wybranych łaskawe i rozkazujące (coś w stylu "jak mnie nie podrapiesz pod brodą to gnij w piekle"). Jest on leniwy, rzadko kiedy dostaje "kociej gorączki"za to lubi się włóczyć po wsi. Cholernie mądry kot którego kocham z wzajemnością. Ja z kolei jestem kocią mamką. Mam psa, którego również kocham, no ale koty to jednak jest to... Do bezpańskiego psa bym nie podeszła. Ale do kota?! Koty są potomkami bogów (jestem absolutnie pewna) i im należy się pokizianie i pomizianie. A ja jako zaklinacz kotów znam ich czułe miejsca więc to właściwie mój obowiązek. No ale koniec o mnie! Mówiłam o cudzie natury! Właściwie zupełnym przeciwieństwie kota mojej babci, który przyjechał na święta i został umieszczony w moim pokoju. Jestem (poza samą babcią i jej siostrą) jedyną osobą przez niego tolerowaną ( i to ledwo) ale jak na takiego dzikusa to i tak wiele. Jest to pospolity dachowiec. Czarno biały kot z przeciętnymi żółtymi oczami. Ciągle wydaje z siebie psie warkoty i wężowe syczenie tak irytujące, że nawet raz mój ukochany odpowiedział tym samym. I zwykle jest tak, że oba koty siedzą u mnie w pokoju. Mój - z przywiązania do miejsca jako swojego i Babci - z przymusu. Wczorajszego wieczora B (tak nazwijmy dachowca) siedział pod krzesłem stojącym obok drzwi i jak zwykle wydającym z siebie odgłosy będące prawdopodobnie odpowiednikiem ludzkiego darcia mordy. No więc B darł mordę a M (to będzie mój kitek) ignorował go jak zwykle. Ja siedziałam przy kompie i pisałam kolejną część opowiadania, gdy nagle poczułem że muszę iść za potrzebą. No to ruszyłam do wyjścia i nagle z pod krzesła wydobył się wężowy syk i wychynęła czarno biała łapa by wylądować na mojej nodze. Nie bolało zbytnio, jeden z tych rodzajów bólu kiedy marszczysz nos a po chwili jest już po wszystkim. Jednak M się to nie spodobało podszedł do B nastroszył się cały i wydał z siebie dzikie miałknięcie. Nie za głośne ale niskie i złowróżbne. Potem coś pomiędzy syczeniem a warczeniem i położył się tak jak wściekły kot. Na placach z rozczapirzonymi pazurkami, otwartym pyszczkiem i całymi czarnymi oczyma. Wyszłam i opowiedziałam o tym tacie a słysząc u góry (mój pokój) głuche uderzenie wbiegłam szybko do pokoju. M nadal si wił a B patrzył z przerażeniem. Nie wiem dokładnie co się stało ale dziś łasi się do mnie przymilnie a jak zdarzy mu się drapnąć patrzy z przestrachem i znów zaczyna się łasić. Jak mawia mój tata: "Przynajmniej masz kota bojowego, psa bojowego nie masz to cie nie obroni ale kot..."

Marry Christmas niziołki! I prezentów moc niech będzie z wami!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Gaudium

Miało być wczoraj.... Miało być dziś rano.... A jest TERAZ! :]

"Musisz się nauczyć, poczuć w sobie chęć i pasję, pragnienie by pokazać coś innym... Wtedy zacznij tworzyć."

Wpatrywałam się w lekko opruszony śniegiem pniak, przyjrzałam się dokładnie miejscu, w które chciałam trafić. Naciągnęłam łuk do momentu, w którym pierze strzały musnęło mój policzek. Celowo wymierzyłam nieco powyżej obranego punktu i skupiłam się na swoim celu na strzale.... Wyobraziłam sobie więź łączącą mnie z nią, by poddała się mojej woli. Wypuściłam pocisk. I całą siłą woli nakazałam strzale zniżyć lot, tak żeby trafiła w upatrzone miejsce. Wyciągnęłam rękę i... Świsnęło... Ponownie okazało się że nie dałam rady... Znowu... Trafiła tam, gdzie celowałam, a nie tam gdzie chciałam... Porażka.
-Całkowita klęska!
 Zirytowana oddałam całą serię strzałów w zmurszały pniak i każdy trafił tam gdzie chciałam. Oprócz tej jednej! Kopnęłam leżącą obok zaspę śniegu. Byłam tak spięta, że gdy tylko usłyszałam za sobą szelest odwróciłam się na pięcie i niemal w tym samym momencie wystrzeliłam. Na szczęście osobnik, który pojawił się na polanie jedynie machnął ręką a strzała upadła mu u stóp, muskając jedynie skórzane buty.
- Co księżniczko? Zamach na mnie? Twego uniżonego sługę?! - Wykrzyknął przybysz udając bezbrzeżny przestrach. Po czym wykonał niski ukłon.
- Ahh... cicho bądź. - Wymierzyłam mu szybkiego kopniaka w goleń i zabrałam strzałę.
- Ałłł! Sagi! Królewnom to nie przystoi! - Wrzasnął Colin z szerokim uśmiechem i uchylił się przed następnym uderzeniem.
- Nie mów do mnie księżniczko - prychnęłam - Tak to możesz mówić do Mae, myślę nawet że się ucieszy... - Skrzywił się.
-  Przyszedłem tu z dobrej woli! Niedługo zacznie się gaudium*! Mae będzie wściekła jak znów nie przyjdziesz. - Uśmiechnął się radośnie - Spotkanie ze złą Mae nie jest dobrym spotkaniem... Zresztą nawet z tą nie złą Mae nie jest.... - Mimo woli parsknęłam śmiechem. Nabijanie się ze starej wrednej kapłanki wody było zabawne, ale niebezpieczne, a raczej, miało nieprzyjemne konsekwencje.
- Jak cię usłyszy to raczej ty będziesz miał problemy - Wyszczerzyłam się, ale zaczęłam zbierać strzały po wbijane to tu, to tam. Mój, podobno najlepszy przyjaciel Colin nie palił się do pomocy. Oparł się o najbliższe drzewo, wpatrywał w przestrzeń niebieskimi oczyma i co jakiś czas potrząsał prostymi, blond włosami żeby strząsnąć z nich śnieg.
- Nadal ci się nie udaje? - Spytał po chwili.
- Niby co? - Udawałam że nie rozumiem.
- Wiesz przecież. Po to tu stoisz na mrozie przez cały dzień... Magia... - Oczywiście miał rację, a mój zły humor nagle powrócił.
- Nie, nie udaje mi się - Warknęłam wyrywając jedną ze strzał z pnia pozostałego po drzewie. Służył mi on teraz za tarczę strzelecką. - Pogadamy po gaudium, muszę się przebrać. - Schowałam łuk i strzały do kołczanu, uśmiechnęłam się przelotnie i puściłam biegiem przez gęsty las - Kto pierwszy przy moim tuguriolo**!!! - Usłyszałam jedynie zdziwiony okrzyk a potem śmiech Colina, który pobiegł za mną. Kocham biegać. Czuć się wolną jak dzikie zwierze, sarna, zając lub górska koza, do której przyrównywał mnie czasem Colin - Hirucca***. To była zresztą jedyna czynność, w której byłam od niego lepsza. Cała reszta: Magia, jazda konna, strzelectwo, władanie mieczem i tym podobne... Nie miałam szans. Tyle że to wszystko sprowadzało się do pierwszego : Magii. Nawet jeżeli w bieganiu pomagał sobie czarami byłam szybsza. Jakbym frunęła nad ziemią. Tak bardzo chciałam latać, a bieg był namiastką tego czego nie mogłam osiągnąć... Od małego nie umiałam posługiwać się magią. (O ile u elfów rodzących się z drzew, krzewów jako osobniki wieku młodzieńczego istnieje maleńkość****). Wszyscy rówieśnicy, znajomi, znajomi znajomych, przyjaciele, wrogowie, królowe i kapłani potrafili, ja nie... Z ponurych myśli wyrwał mnie znajomy widok. Początek miasta, Faaharien. Naturalnie jako pierwsza dobiegłam do domu i natychmiast weszłam do środka po krętych, drewnianych schodach.
- Poczekaj na mnie! - Krzyknęłam jeszcze do Colina, który akurat wynurzył się zziajany z lasu. Jak najszybciej umyłam się i ubrałam w tradycyjną, długą, białą togę zakładaną na każde zimowe gaudium. Potem, już spokojnie usiadłam przed lustrem i zaczęłam tradycyjne malowanie twarzy - pilloctero. Tu nie można się spieszyć. Jeden niepewny ruch i klątwa gotowaBiałą farbą złożoną z białego pyłu z motylich skrzydeł i soków roślinnych wymalowałam dwie długie kreski zaczynające się na brodzie, rozchodzące na policzki i tam kończące się zamaszystymi zawijasami i dwie proste kreski na czole, od jednego do drugiego końca a pomiędzy nimi trzy regularnie rozstawione kropki - Malunek mojej rodziny. Przyjrzałam się efektowi swojej pracy. W lustrze przyglądało mi się dwoje zielonych oczu, moich oczu... W tym momencie usłyszałam pierwszy krzyk. Śpiewny, radosny okrzyk, do którego przyłączyły się po chwili inne. Zaraz zacznie się gaudium! Jak najszybciej chwyciłam (a jakże. dop. Aut.) biały płaszcz i wybiegłam na zewnątrz gdzie napotkał mnie niespodziewany powiew wiatru i moje rude, wszechobecne włosy zasłoniły mi pole widzenia, odgarnęłam je szybko. Colin był przerażony. Żarty, żartami ale Mae nie lubiła spóźnialskich.
- Szybko! - Krzyknął i pognaliśmy szeroką alejką w kierunku świątyni. Dzień był piękny. W domach elfów, tych uboższych (zbudowanych z drewna) i bogatszych (z kamienia) nie było już nikogo, stały przysypane śniegiem. Większość mieszkańców Faaharien z pewnością wchodziła już do świątyni. Po okrągłych płaskich kamieniach, z których zbudowano drogę biegło się dość łatwo więc w kilka chwil dotarliśmy do bogatszej części miasta. Całe Faaharien jaśniało, zwykle i tak tak było, z powodu jasnych, kamiennych domów, a teraz dodatkowo wszędzie leżał biały śnieg co tworzyło oślepiającą mieszankę. Obecne wszędzie drzewa nadal miały liście dzięki magii tego miejsca i teraz zielono- złote liście również obsypane zostały białym puchem. W czterech słowach: Zima w pełnej krasie.... Na plac sanktuarium wpadliśmy w momencie gdy ucichły ostatnie pokrzykiwania, zbudowana z białych, błękitnych i bladoróżowych kamieni świątynia z dużą złotą kopułą zdecydowanie wyróżniała się wśród innych budynków. Stanęłam niepewnie przed wielkimi mahoniowymi drzwiami. Teraz najtrudniejszy moment... Usłyszałam szept Colina przy swoim uchu.
- Jakby co to twoja wina... - Po czym pchnął drzwi i weszliśmy do środka.
***
Widzieliście kiedyś spadające meteory? Jeśli nie to je sobie wyobraźcie, jeśli tak to przypomnijcie. A teraz w myślach powiększcie je, zmieńcie ich kolor na biały i niech świecą się jasnym białym ogniem od środka, jak lampiony, a na dodatek niech tańczą, jak motyle (chyba naćpane... dop.Aut.) tyle że bardziej hipnotycznie. Mniej więcej tak wyglądają vivginiussy*****. Tańczyły jak zwykle przy suficie, takie małe srebrzyste światełka. Gdy weszliśmy do środka, odruchowo spojrzałam na dwie przeciwległe wnęki, w których siedziało dwoje elfów. Magów, tworzących i poruszających światełkami. Nie byli utalentowani, od lat uczyli się tego jednego, tworzyli światła i poruszali nimi w takiej samej kolejności, układzie, jakby kierowali zespołami tanecznymi, musieli być zsynchronizowani. Ale poza tym nie robili wiele. Oczywiście więcej niż ja... Gdyby cisza była namacalna ja i Colin opleceni nią szczelnie moglibyśmy się udusić. Tak było zawsze. Jeśli zrobiłeś coś niestosownego, głupiego była cisza. Ale cisza tek wymowna, że aż wrzeszczała do ucha. Powoli rozeszliśmy się na swoje miejsca. Ja na prawo, do innych kobiet, on na lewo, by stanąć z mężczyznami. Stanęłam w swoim ulubionym miejscu i wtedy się zaczęło. Mae, dotąd obserwująca wszystko z ukrycia wyszła na środek i poczułam jej oczy utkwione we mnie. Niby patrzyła na wszystkich ale jej uwaga skupiała się na mojej osobie. Przewiercała mnie swoim rozeźlonym wzrokiem na wylot. Była stara. W przeciwieństwie do innych elfów w jej wieku po niej było widać, że przeżyła wiele wiosen. Stanęła na okrągłym podium na środku świątyni i zaczęła się obracać. Po chwili zaintonowała monotonną modlitwę. Do jej skrzypiącego głosu powoli przyłączali się inni i w końcu nawet ja otworzyłam usta i przyłączyłam się do chóru. Głos wspólnoty był potężny. Jak dźwięk wydobywający się z rogu z Naritów, grzmiał i wprawiał w drganie złotą kopułę. Taki dziwny, przepełniony mocą śpiew dawał niesamowite echo. Jeśli we wszystkich miastach tak teraz śpiewano, to prawdopodobnie słychać nas było aż na zachodnich rubieżach. Była to niezwykła pieśń w dawnym narzeczu Valiijan, a było to mniej więcej tak:
Kiedyś gdy zburzono mur
Wydarto uciśnionych tysiąc,
Przez panią w ciemności skrytą
Szlachetnych się znalazło
Wśród potworów potężnych
Potomkowie Valiji wyrzekli się mężnych
Pakt zwarty przez serc miłościwość
Nie sprosta zadaniu ichnich serc tysiąc
Jakasle, jaksle, jakasle

Dalszych słów nie rozumiałam, plątały się, zmieniały kierunek i kolejność jak słowa przepowiedni. Potem wyłączyłam się ze śpiewu zupełnie. Wwiercałam za to spojrzenie w moją ulubioną mozaikę. Smoka z błękitnych kamieni ziejącego różowawym ogniem. Oko zastępowała mu duża czarna perła. Patrzyłam uważnie, jak nigdy dotąd, a moje myśli mieszały się z pieśnią moich rodaków. Nagle zamarłam gdyż w mojej głowie rozległ się głos. A więc to ty masz być kolejną wybraną... Bogowie się nie postarali. Głos był przepełniony mocą. Starożytny i pełen żalu do całego świata. Gdy się przebudzę zmiotę ciebie i ten żałosny, tchórzliwy ludek z powierzchni ziemi. Zapłacicie mi... A zemsta się dokona... Gdy to się skończyło poczułam jak nogi się pode mną uginają. Pociemniało mi przed oczyma. W głowie słyszałam wciąż powtarzane jedno zdanie, głuche jak uderzenia bębna. Zemsta się dokona... Po chwili zmieszało się z cichym wołaniem - jak mi się zdawało - tysiąca głosów. Sagitto... Sagitto... Następnie straciłam świadomość.

_________________________________________________________
*Gaudium to elfi obrządek - coś jak nasza msza święta - odbywa się raz na dwa tygodnie. Elfy czczą bogów żywiołów i od pory roku zależy rodzaj mszy. Zima - Woda, Wiosna - Ziemia, Lato - Ogień, Jesień - Powietrze.
**Turgiolo to po prostu mały domek.
***Hirucca to kozica górska ale mniejsza od naszej ludzkiej.
****Chodzi o to, że elfy sobie nie tentegesują w swoich domach - spotykane jest z wielką pogardą elfowej społeczności - To bardziej na stopniu magiczno - psychicznym. Matka i ojciec elf obdarzają swoją mocą roślinę i to z niej rodzi się potomek w wieku od 10 - 13 lat.
*****Vivginiussy - światełka stworzone z czystej magii. Te używane na święta są różnokolorowe i  unoszą się wysoko. Za to vivginiusy domowe są zwykle srebrne lub białe. Unoszą się nad ręką, z której pobierają moc potrzebną do dawania światła. Mimo to nie utrzymują się zbyt długo.
Ha! Poprawione i napisane na nowo. Jak i zapobiegawczo skopiowane ^^'

niedziela, 16 grudnia 2012

Że co? Że jak? Że gdzie?

Tak, myślę że jestem głupia. Nie umiem o jednego bloga dbać, a co dopiero dwa! Ale to jest kolejny blog. I powstaje właściwie na prawie niczym. Oprócz "Eragona", mojej książki o smokach, "Thorgala" i tego że to kocham. Część nazw będzie pochodziła z łaciny co nie będzie oznaczało że ma z nią coś wspólnego. To są fakty. I ja nie chcę ich na razie zmieniać. Pierwsza nota  jeszcze dziś. Chyba że nie zdążę napisać. To tyle. O czym będzie to się zobaczy, a o czym nie będzie mam w nosie. Mam nadzieję że przeżyjemy 21 i blog się spodoba. Jak nie... To nie... Pozdrawiam was miziołki :* (<-- jedyny nie suchy akcent w tym powiadomieniu O.o)

Co nieco: